Przyszłam na świat w latach 50. XX wieku jako dziecię płci żeńskiej, któremu w wieku 4. lat na chrzcie świętym nadano imię Joanna, zamiast przez Mamę wymarzonego - Urszula.
   Podobno w dniu urodzin przypominałam wielkością męską rękawiczkę, co zapewniło mi drobną (ale nie nikczemną) figurę, dzięki której i ciemnym włosom zasłużyłam na ksywkę “mała czarna”.
   Urodziłam się i wychowałam w kamienicy przy podjasnogórskiej ulicy, do której wprowadzili się w 1934 roku moi dziadkowie z dwoma synami, z których młodszy, ledwie osiągnąwszy wiek męski, powołał mnie na świat.
   Przy tej ulicy mieściła się moja szkoła podstawowa, miejsce niezapomnianych inicjacji, olśnień, doświadczania świata zasadniczo odmiennego od obecnego i niewymazanych z pamięci nauczycieli oraz koleżanek i kolegów, do dziś z radością spotykanych.
   Dwie ulice dalej jest liceum, miejsce oświecenia, nigdy nie włożone między niepamięć a pychę, do dziś bliskie przez ludzi - koleżanki i kolegów oraz profesorów, którzy na zawsze pozostali moimi intelektualnymi przewodnikami, a z którymi połączył mnie naturalny w swym biegu szkolny los. To miejsce empirycznego doroślenia, pierwszych wtajemniczeń i pierwszych objawień, pierwszych klęsk i pierwszych sukcesów.
   Odmierzając dalej czas, wymarzone aktorstwo zamieniłam na racjonalnie wybraną socjologię, którą musiałam zamienić na niechcianą ale zaakceptowaną pedagogikę i zamiast w kochanej Warszawie zostałam w Częstochowie, w “mojej” kamienicy, czyli “moim” domu rodzinnym, gdzie zimą trzaskały rozpalane drwa w prawdziwych kaflowych piecach, a latem - jak na łące - dzień cały gościło słońce, bo kamienica stoi po słonecznej stronie...
   I tak od marzenia o aktorstwie przez pragnienie zmierzenia się ze społecznym posłannictwem socjologii, zostałam pedagogiem, który wybrał pracę w bibliotece naukowej i ostał się tam - nie żałując nigdy! - przez właśnie minionych 38 lat, w międzyczasie doszlusowując do grona bibliotekoznawców.
   Standardowo uważana za nudną praca w bibliotece stała się szybko moją pasją, najpełniej realizowaną w okresie - po 17. latach pracy - pełnienia obowiązków zwierzchnika, co pozwoliło nie tylko się i ją rozwijać, ale uczynić także placówką kulturalną.
   Dziś ważę znacznie więcej niż rękawica yeti i nie jestem już “małą czarną,” a puszystą i szpakowatą, po 58. latach nie mieszkam już w “mojej” kamienicy i po 38. latach nie pracuję już w “mojej” bibliotece.
Pozostaję podstarzałym podlotkiem płci żeńskiej o imionach Joanna Barbara, której chrzest święty do Boga nie przekonał.
   Wybrałam ateizm i Mill’owski wolnomyślicielski liberalizm, a jako wieczne dziecię wciąż dojrzewam, czerpiąc z męki istnienia, wątpliwości, przemyśleń, słabości, nadziei, nieskończonej wiary w miłość i dobro...