Cykl Listy Klary: List do Ani 1

Aniu droga,

   Nawiązując do naszej wczorajszej rozmowy, podtrzymuję swoją opinię o skromnych, bardzo skromnych oczekiwaniach w stosunku do M.
   Chciałam być w jego tle, by wzmacniać jego blask. Nie chciałam z tego blasku korzystać, a umiejętnie go wzmacniać. Być pod ręką kiedy byłabym potrzebna i być w  le lub wcale, kiedy absorbowały go ważne sprawy. Nie utrudniać, a ułatwiać mu życie. Głęboko wierzyłam, że to możliwe, wszakże pod jednym - najważniejszym - warunkiem „aby dwoje chciało naraz”!
   Pamiętasz, jak swego czasu przeżywałam taka letnią, jak ją nazwałam, miłość do mężczyzny, który mnie rozpieszczał do granic możliwości, przy którym czułam się jak prawdziwa kobieta, niemal dama (jak lubił mawiać). Czułam się bezpieczna i zaopiekowana jak nigdy dotąd. Mówił, że gdyby spotkał mnie wcześniej, byłabym jedyną w jego życiu, twierdził, że mam same zalety i... bez pożegnania po 2 latach mnie zostawił. Ja, niezależnie od temperatury uczuć, długo noszę znajomości w sobie i gdy pół roku później go zobaczyłam, wpadłam niemal w histerię.
   Tak samo wyobrażałam sobie to, co mogło mnie łączyć z M. Dlatego nie zgadzam się z Tobą, że zamęczyłabym go swoją zaborczością. Ja myślę, że różnica naszych odczuć polega na osobowościowej różnicy naszych charakterów. Ty nie sprawiając wrażenia osoby władczej, dominującej, zaborczej, w istocie rzeczy taką jesteś. Ja sprawiając wrażenie osoby despotycznej, silnej, jestem w gruncie rzeczy bardzo miękką, plastyczną istotą, w której można rzeźbić do woli. Wynika to głównie z mego ciągłego poszukiwania miłości i potrzeby bycia kochaną, akceptowaną. Z nie zaspokojonej potrzeby - jeszcze z dzieciństwa - braku poczucia bezpieczeństwa.
   Głęboko w to wierzyłam, bo upewniłam się, że M. jest mężczyzną na tak wyrafinowanym poziomie intelektualnym, że umiałby to dostrzec i docenić. Od kilku lat kocham go niezmiennie, mimo sprawionych mi przykrości, które bez problemu mu wybaczyłam. Przez cały czas noszę w sobie głęboko skrywane przekonanie, intuicyjne i oparte na mojej skromnej znajomości psychologii – jesteśmy dwoma połówkami jabłka.
   Muszę Ci powiedzieć, że przekonałam się o tym podczas ostatnich dwóch spotkań, z których pierwsze pełne było strachu z mojej strony, może nawet niechęci, ale po godzinie już wiedziałam, że nadal czytamy ze swoich myśli. Tylko on się tego właśnie bał. Bał się, bo założył sobie miłość wyłącznie pod kontrolą, co w samym założeniu jest błędem. Niczego tak dalece nie można kontrolować jak właśnie miłości. To jego serce z kamienia, które kruszyłam po drodze, to nic innego jak kolczatka włożona psu na szyję, by w sposób niekontrolowany nie zrobił czegoś nieoczekiwanego. Nigdy nie zapomnę chwili, gdy wychodziłam i podeszłam by go pocałować na do widzenia. Patrzył na mnie z nostalgią, a gdy całowałam go w policzek, tak niby chciał mnie odsunąć, mówiąc, że przecież tyle razy mi mówił, że ma serce z ... i tu... sam zaczął się śmiać. Coś pękło, coś się wymknęło spod kontroli...W chwilę później powiedziane „idź już”, brzmiało jak żal za tym, że muszę wyjść, a on nie może iść ze mną... Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że reagując na mnie jak mężczyzna, opędzał się ode mnie, bo się bał, że wbrew temu co sam postanowił, zakotwiczy przy mnie... A ja siły naszych relacji upatruję w tym, że reprezentujemy to samo pokolenie.
   Mówiłam Ci, że oboje przywiązujemy wagę do tych samych rzeczy, wynieśliśmy z domu szacunek do tych samych wartości, jesteśmy świadkami tych samych przemian.
   Nie wiem dlaczego potrafię wyjaśnić setki różnych zachowań ludzi, sytuacji i relacji, a nie umiem poradzić sobie z nim? Właściwie umiem, bo rozszyfrowałam wszystko co do joty, ale nie chcę znać efektu odkrycia, bo sprowadza się on do gorzkiej prawdy, że faktycznie nikt nie jest w stanie naruszyć jego terytorium osobistego.
   Zapewniam Cię, że M. wie, że poziom moich feromonów jest stały i że jeżeli chce, to może im nadać większej intensywności. Jeżeli nie, ja przecież pozostaję „na z góry upatrzonych pozycjach”. Zachowana jest w ten sposób pewna uczciwość wzajemna, nawet jeśli gnębiło mnie czasami zniewalające uczucie, że się narzucam, a przecież kobiecie to nie przystoi. I znów jest to kwestia czasów i poglądów na wychowanie.
   Widzisz, trafiło mnie. Od początku wiedziałam ile bólu może przynieść, bo prawdziwie mnie trafiło, tak jak pierwszy raz, a może jeszcze mocniej, bo byłam cięższa o lata doświadczeń. Ale było już za późno, bo już stałam się jej ofiarą. Naturalnie miałam nadzieję na ciąg dalszy i bodaj namiastkę wzajemności. Nie jest wykluczone, że i on został rażony. Ja takie wrażenie z naszego pierwszego spotkania mam do tej pory. Do dziś nie mogę mu się oprzeć. Ale dzięki jego twarzy pokerzysty, genialnie podporządkowanym rozumowi emocjom, mogę tylko to dziś przeczuwać. Ale gdy analizuję krok po kroku wszystko co się wydarzyło, to o ile ja wygrzebać się nie umiem, to on uczynił to szybko, wykorzystując swoją przewagę dyktowania warunków.
   Wiesz, to jest tak, albo się podporządkujesz, albo wypadniesz z gry. A ja za wszelką cenę nie chciałam wypaść. Chciałam całować, ale mogłam całować tylko wtedy, gdy dał przyzwolenie.
   Mogłam w każdej chwili odwrócić się pięcie i nigdy nie wrócić. Mogłam. Nie trzymał, nie wzbraniał, nie zachęcał. Więc mogłam. Ale nie umiałam, bo wciąż we mnie była nadzieja. Gdy ona się wypali, z nią wypali się miłość. Tak to już z nią jest. Przychodzi szybko i nieoczekiwanie, ale równie szybko i nieoczekiwanie nie odchodzi, staje się bólem, cierpieniem, balastem trudnym do odcięcia. Jeśli jest prawdziwa. Ale chyba jednak warto ją pielęgnować, bo to pięknie jej doświadczać. Zapełnia pustkę emocjonalną, choć emocjonalnie wyczerpuje. Jako uczucie wyższe nie może usypiać, musi budzić.
   Myślę, że żyję w jakimś nierealnym świecie. Marzę o M. w każdej minucie dnia, rozmawiam z Nim, lub tą rozmowę planuję, wymyślam co by było gdyby... Po czym muszę ruszyć w rzeczywistość. Gdy już przyszło mi go spotkać, było długie milczenie. Chyba lubimy też ze sobą milczeć. Jest mi tak dobrze z nim, że nie czuję potrzeby mówić dla mówienia.
   Muszę Ci powiedzieć, że brakuje mi takiej normalnej, zwykłej rozmowy, takiej jaką prowadziliśmy na wstępie naszej znajomości i wciąż się łudzę, że i ona się zdarzy. M. działa na mnie jak narkotyk. Próbowałam go zapomnieć, zadeptać, zapłakać, nie udało mi się.
   Wiesz, to ciekawe, ale będąc z nim, po raz pierwszy w życiu wyartykułowałam, że od chwili naszego spotkania, jestem szczęśliwa. Widocznie do pewnych wrażeń trzeba dojrzeć, bo do tego momentu nie precyzowałam czy jestem szczęśliwa. Do tej pory byłam raczej zadowolona, usatysfakcjonowana, ale trudno mi było to utożsamiać z takim w pełni uświadomionym uczuciem szczęścia. Od chwili kiedy mnie poderwał, podsycał atmosferę, ale też skrzętnie kontrolował swoją inicjatywę. Dopuszczał do siebie, był, uważnie słuchał, rozmawiał, ale fundował huśtawkę emocjonalną, zbyt trudną do zaakceptowania. Dlatego instynktownie postanowiłam ratować siebie, przestałam telefonować i zaczęłam czekać... Jak na razie to czekanie na Godota. Mam za to czas by napisać do Ciebie.

Twoja Klara

Opowiadanie opublikowane w częstochowskim dwumiesięczniku kulturalnym "Aleje 3"
nr 59(I-II)/2007 s. 35-36