strona: 1, 2, 3, 4, 5

J.G.: Pańskie rozmowy – wywiady – z legendarnymi postaciami świata muzycznego pozbawione są truizmów, prostych nic nie znaczących pytań, egocentrycznych dygresji. Jak przygotowuje się Pan do nich? Co Pana najbardziej interesuje – osobowość artystyczna, stosunek do muzyki i wykonywanego zawodu, dbałość o perfekcję i technikę, filozofia życia rozmówcy?

O, to bardzo piękne słowa już w samym pytaniu. Tak jak siadam do ułożenia audycji, tak siadam do ułożenia wywiadu, zadając sobie pierwsze, podstawowe pytanie – dlaczego? „Dlaczego robię to z tym człowiekiem i zadam mu takie, a nie inne pytanie?” I teraz są dwie szkoły – już mówię o wywiadach. Pierwsza szkoła jest taka: zadaję mu pytanie, ale i tak znam odpowiedź. To jest cudowna szkoła, ponieważ można ułożyć wywiad, który będzie ładny i zgrabny. Nie chcę się niczego dowiedzieć, tylko żeby on to a to powiedział głośno. I druga szkoła, którą obserwuję np. u jednego z najwybitniejszych amerykańskich dziennikarzy. On nie ma pojęcia kim jest ten facet, z którym będzie rozmawiał przez godzinę. I np. rozmawia z Rodem Stewartem, który mówi: „pomógł mi gitarzysta – Jeff Beck..., a dziennikarz pyta: „Jak nazwisko? Jeff Beck? On żyje?” Rod mówi: „Tak i ma się dobrze”. To jest inny rodzaj szkoły. Dziennikarz nic nie wie, albo udaje, że nie wie, lub naprawdę nie ma czasu się przygotować. Ponieważ robi to bardzo często podejrzewam, że on nie wie. Czasami zadaje takie zdumiewające pytanie, jak w rozmowie z zespołem The Bee Gees, kiedy pyta: „Czy »Saturday Night Fever« i ten dysk, to było na początku waszej kariery?” A oni odpowiadają: „Nie! To było 10 lat później!” Na to on: „Naprawdę?!” Moją metodą jest, że jestem przygotowany. Znam odpowiedź na większość podstawowych pytań, ale jestem też przygotowany na zadanie wielu pytań, na które nie znam odpowiedzi. Zadam je dopiero w momencie, kiedy artysta odpowie na pytanie podstawowe, w związku z czym mój wywiad wygląda jak drzewko choinkowe – jest pień od niego odchodzą gałęzie i z każdej gałęzi odchodzą gałązki. Zadaję pytanie z gałęzi, jeżeli widzę błysk w oku, widzę zainteresowanie, to drążę, od gałązki jeszcze mała gałązeczka. Jeżeli widzę, że nie, to się wycofuję, wracam do pnia i idę w drugą gałąź. Wiele razy widziałem, że artyści przyglądali się mojej kartce i pytali: „Co to jest?” „To jest wywiad z tobą” – odpowiadałem. Przygotowuję się w ten sposób, bo wydaje mi się, że poszerzę swoją wiedzę, uzyskam to, co chcę uzyskać. Nie zawsze mówię artyście, że ja dużo wiem. Bardzo często jest tak, że podczas rozmowy artysta nagle pyta: „A skąd ty to wiesz?” Takie pytanie wydaje mi się wielkim komplementem. Natomiast nie interesuje mnie nic, co mogłoby mu sprawić przykrość lub sprawiło że poczuje się zagrożonym. I gdy rozmawiam drugi raz z tym samym człowiekiem, to on mnie pamięta. Tak było z Eltonem, który nigdy by mi nie opowiedział o tym, jak brał narkotyki, jak się czuł, co przeżywał. Znane są przykłady (z naszego kraju też), kiedy artysta mówi: „Jeżeli jeszcze jedno takie pytanie padnie, to koniec wywiadu”. Albo: pada jedno, drugie pytanie i artysta mówi: „Ty znasz moją płytę? Słuchałeś jej? Wiesz, kim ja jestem? Nie wiesz, to do widzenia. I wychodzi ze studia.

J.G.: Czy przeprowadzając te rozmowy próbuje Pan wykorzystać je także do przemycania własnych przemyśleń na temat tego, co w muzyce dzieje się i zmienia?

Oczywiście. Nie powiedziałem tego jeszcze, a muszę to powiedzieć– to jest mój największy przywilej, moje największe szczęście, największy dar, jaki otrzymałem gdzieś z samej góry, że mogę rozmawiać z największymi tego świata, że mogę dotknąć tej materii. Obserwuję to, co robią artyści, słucham ich płyt, widzę czy idą w górę, czy są na huśtawce, czy też spadają i giną. Rozmawiam z nimi i pytam dlaczego. Tych, którzy się oparli i dali sobie radę, którzy znaleźli niszę i są w niej zupełnie szczęśliwi i bezpieczni i tych, którym się nie udało, którzy się miotają. Oczywiście, że tak. To, o co ja pytam artystów, jest często pytaniem o siebie. W ten sposób, jedyny, jestem w stanie ich zrozumieć.

J.G.: Czy ma Pan wpływ na wybór swoich rozmówców, jeśli tak to czy stosował Pan jakiś „klucz” w tym wyborze? Czy są wykonawcy, z którymi bardzo chciałby Pan przeprowadzić wywiad, ale jak dotąd nie było takiej możliwości (okazji)?

Jestem, jeszcze raz to podkreślę, w tym cudownym położeniu, że nie jestem omnibusem, który musi wszystko. Nie to, że mogę sobie wybierać, bo życie jest jakie jest i człowiek musi reagować na to, co napotyka na drodze. Myślę, że w moich wywiadach widać i słychać, że jeżeli kocham twórczość danego artysty to ten wywiad jest lepszy, jeżeli nie kocham, to wywiad jest poprawny. Można zrobić poprawny wywiad, mnie się zdarzyło, z artystą, którego muzyki nie odtwarzam, ponieważ mnie nie porusza. Kiedyś powiedziałem: „Nie można odtwarzać wszystkiego tylko dlatego, że to istnieje. Trzeba odtwarzać tylko to, co jest najważniejsze, co jest najpiękniejsze.” Czasami ktoś mnie pyta: „Jak to się dzieje, że prezentuje pan w audycji 12 płyt i o każdej mówi, że jest piękna? To gdzie jest stopniowanie?” Odpowiadam: „Stopniowanie się dokonało i te wszystkie utwory, które były takie sobie zostały w domu. Po to przesłuchuje się 50 płyt, żeby można było wybrać z nich 12 najlepszych utworów”. Każdy dziennikarz ma obowiązek informować. Kiedy chcę zareagować na jakąś płytę, wtedy mówię, że ona mnie tak bardzo nie poruszyła, ale dobrze jest wiedzieć, że istnieje. Natomiast to, co mnie porusza, wciąga, zachwyca ma swoje miejsce. Także z większą radością podejdę do wywiadu z kimś, kogo muzyka, myślenie jest mi bliskie. Aczkolwiek akurat ten jeden wywiad, który zrobiłem z osobą, której twórczości nie odtwarzam, wywołał zgoła entuzjastyczne reakcje przedstawicieli wytwórni: „Panie Piotrze, jakaż to była znakomita rozmowa! To była najlepsza rozmowa, jaką ta osoba kiedykolwiek odbyła”. Po prostu rozmówczyni okazała się osobą uroczą, czarowną, mądrą, błyskotliwą, nadała 15 minutowej konwersacji szlifu i zakończyła ją efektywną puentą. A była to rozmowa, do której nie miałem (uwaga!) czasu się przygotować, gdyż było to gwałtowne zastępstwo w trakcie programu. Duch przeleciał.

J.G.: A cóż to za tajemnicza osoba?

Niech to zostanie niedopowiedziane.

J.G.: A czy są jeszcze wykonawcy, z którymi bardzo chciałby Pan przeprowadzić wywiad?

Taaak, jest ich mnóstwo, ale cierpliwości. To przyjdzie. To przyjdzie któregoś dnia. Nie można mieć wszystkiego dziś, bo co dalej? Miałem przez ileś lat numer telefonu do Petera Gabriela, do domu. Dostałem go, ponieważ wiedziano, jak bardzo mi na wywiadzie zależy. Czekałem na rozmowę z nim 20 lat, często widząc ten numer w notesie. Myślałem sobie: „No przecież nie zadzwonię i nie powiem: „Dzień dobry, chcę z panem porozmawiać”. Potem nagle okazało się, że oto rozmawiam z nim pierwszy, drugi, trzeci raz. Nie wykluczam, że znowu będę z nim rozmawiał, bo powiedział: „Jeszcze o tym porozmawiamy”. Ludzie mnie pamiętają. Nie wiem dlaczego tak się dzieje. Nawet jak rozmawiamy przez telefon, to artysta mi mówi: „Pamiętam, myśmy się spotkali w korytarzu, rozmawialiśmy 2 minuty. Pytam: „W korytarzu?” I nagle sobie zdaję sprawę – tak! Rozmawialiśmy w korytarzu!

J.G.: Jakie znaczenie mają dla Pana wywiady z muzykami? Czy stanowią zajęcie stricte zawodowe, czy raczej osobiste, intymne? Czy są formą powiększania wiedzy o nich, ich muzyce, czy może grona swoich przyjaciół?

Myślę, że tak, tak i tak. Oczywiście, że chcę wiedzieć o nich jak najwięcej. Mam 150 książek, z których mogę się dużo dowiedzieć, ale czasem przez dwie minuty w korytarzu dowiem się więcej, niż po przeczytaniu całej książki. Dlatego przed laty marzyłem, żeby pojechać i obejrzeć koncerty, których w Polsce nie mogłem zobaczyć, bo myślałem: „Nadaję te płyty i nadaję, a nie wiem jak ci ludzie wyglądają. Chcę zobaczyć jak oni wyglądają, jak brzmią, chcę poczuć ten nastrój”. Wtedy pojechałem i zobaczyłem 200 koncertów w ciągu 2 lat. Zobaczyłem właściwie wszystkich, jak w tym przysłowiu: „Jeżeli staniesz na Picadilly Circus w Londynie albo na Times Square w Nowym Jorku i będziesz tam wystarczająco długo, zobaczysz cały świat”. Odpowiedź na drugie pytanie – też tak, oczywiście. To jest mi potrzebne do mojej pracy. Im więcej się o artystach dowiaduję, tym lepiej ich rozumiem, ponieważ przeszło to przeze mnie, przefiltrowało się i lepiej potrafię wytłumaczyć słuchaczom. Bo przecież po co ja jestem? Po to, żeby wytłumaczyć słuchaczom dlaczego (jeszcze raz to samo ważne pytanie) jest tak, a nie inaczej. Czasami kiedy czytam recenzję, w której ktoś opisuje jakąś płytę i pisze: „To beznadziejne”, to ja byłbym szczęśliwy, gdyby napisał: „Na moje głupie ucho – to jest beznadziejne”; albo – „Nie miałem czasu tego słuchać i to jest beznadziejne”. Czytam recenzję, w której człowiek pisze: „Ani jeden utwór z tej płyty nie zostanie w naszej pamięci”. A ja wiem, że na tej płycie jest utwór, który zostanie z nami na dziesięciolecia. Wiem o tym, czuję to, i zastanawiam się, czy człowiek, który napisał tę recenzję nie słuchał, czy nie słyszał? Teraz minęło 10 lat od opisanej chwili i utwór, o którym mówię jest najważniejszym w historii, czyli na razie ja miałem rację, poczekamy jeszcze 10 lat... Ja i usłyszałem i chcę słyszeć.

Z przygotowanych 40 pytań, udało mi się podczas pierwszego spotkania zadać dokładnie połowę. Drugiego, ani kolejnego spotkania, z przyczyn ode mnie niezależnych nie będzie.

Wywiad opublikowany w częstochowskim kwartalniku kulturalnym „Aleje 3“,
nr 42, 43, 44/2003 s. 16-19 (nr 42) ; s. 31-[33] (nr 43) ; s. 15-17 (nr 44)

strona: 1, 2, 3, 4, 5